25 grudnia 2020, 15:59 | Aliaxei Znatkevich, Radio Svaboda
David Kramer, badacz z Międzynarodowego Uniwersytetu Florydy i były zastępca sekretarza stanu w administracji George’a W. Busha, odpowiadał na pytania Radia Svaboda.
Wyjaśnił, jak powinien działać „Akt o demokracji, prawach człowieka i suwerenności Białorusi”, przed czym Stany Zjednoczone powinny ostrzec Moskwę i jak można zachęcić białoruskie siły bezpieczeństwa do nie wykonywania przestępczych rozkazów.
21 grudnia Senat USA przyjął „Akt o demokracji, prawach człowieka i suwerenności Białorusi 2020”. Ustawa ta rozszerza uprawnienia prezydenta USA do nakładania nowych sankcji wobec reżimu na Białorusi. Ustawa jest podyktowana fałszowaniami w sierpniowych wyborach prezydenckich i późniejszymi represjami rządowymi wobec demonstrantów i społeczeństwa obywatelskiego. Aby ustawa weszła w życie, potrzebny jest jeszcze podpis Prezydenta Stanów Zjednoczonych. Czy spodziewa się Pan, że prezydent Donald Trump wkrótce zatwierdził ustawę, czy też nowa administracja Joe Bidena już to zrobi?
Oczywiście mam nadzieję, że prezydent Trump podpisze tę ustawę, choć jest to kolejne opóźnienie. Już wcześniej informowano, że prezydent grozi zawetowaniem całego pakietu ustaw, w tym ustawy o demokracji na Białorusi. Byłby to duży problem nie tylko dla narodu białoruskiego – bo uważam, że ta ustawa jest niezwykle ważna dla narodu białoruskiego – ale byłoby źle i dla narodu amerykańskiego. Przecież w tym pakiecie ustaw są między innymi przepisy dotyczące pomocy ludziom w czasie obecnej strasznej pandemii.
Jeśli prezydent Trump zawetuje, to Kongres może to jeszcze pokonać, lecz jest mało prawdopodobne, aby stało się to wcześniej niż na początku przyszłego roku. Opóźnienie będzie przykre dla mnóstwa ludzi, w tym wojska USA, narodu amerykańskiego i Białorusinów. Mam więc nadzieję, że prezydent podpisze ten pakiet, a groźba weta jest jedynie blefem.
Podobne ustawy były już przyjęte w 2004, 2006 i 2011 roku. Zostały zainicjowane, tak i jak tym razem, przez kongresmena Christophera Smitha. Czy Pana zdaniem pozytywnie wpłynęły na sytuację na Białorusi?
Zdecydowanie. Uważam, że kongresman Smith zasługuje na wielką pochwałę za ciągłe wspieranie Białorusinów poprzez te ustawy. Są skierowane przeciwko tym, którzy organizują oszustwa wyborcze i łamią prawa człowieka, ale jednocześnie zapewniają niezbędne wsparcie społeczeństwu obywatelskiemu, aktywistom i innym osobom, które próbują sprzeciwiać się reżimowi i naciskom zewnętrznym.
To niezwykle ważne prawo. I dlatego nie tylko ludzie na Białorusi, ale także ci, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia kraju, wyrażają swoje poparcie dla niego i chcą, aby został przyjęty przez Kongres i, miejmy nadzieję, podpisany przez Prezydenta.
Jak porównałby Pan „Akt o demokracji, prawach człowieka i suwerenności Białorusi 2020” z poprzednimi wersjami projektu? Czy różni się w jakichś ważnych aspektach?
Różni się w tym sensie, że odzwierciedla, moim zdaniem, najgorsze wybory na Białorusi. Na Białorusi odbyła się już seria strasznych wyborów, ale te są najgorsze. Wiele wskazuje na to, że Łukaszenka przegrał wybory, a prawowitym zwycięzcą została Swiatłana Cichanouska. A potem widzieliśmy najgorszą przemoc w historii Białorusi od czasu uzyskania niepodległości w 1991 roku. W przeszłości zdarzały się również przypadki przemocy, w tym zaginięcia pod koniec lat 90. i na początku lat dwutysięcznych, ale obecna przemoc jest bezprecedensowa na Białorusi.
To podkreśla, że jedynym sposobem na utrzymanie się u władzy Łukaszenki jest użycie brutalnej siły. Mam nadzieję, że siły bezpieczeństwa zdadzą sobie sprawę, że bronią nielegalnego przywódcy, który traci poparcie.
Jeśli mówimy o różnicach – teraz trochę więcej uwagi poświęca się rosyjskiemu wsparciu, kwestiom związku białorusko-rosyjskiego i rosyjskim podmiotom, które przyczyniają się do represji, fałszowania czy wręcz uczestniczą w propagandzie państwowej. Część dziennikarzy, prezenterów białoruskiej telewizji państwowej, zdecydowała zrezygnować z pracy i widzieliśmy, jak przybyli tam pracownicy rosyjskiej telewizji RT, aby wykonywać brudną propagandę dla Łukaszenki.
Inną różnicą jest to, że obecna ustawa zapewnia pomoc w przeciwdziałaniu dezinformacji i technologiom nadzoru. To stosunkowo nowa rzecz w porównaniu z poprzednimi wersjami. Kładzie się również nacisk na wspieranie pracy kobiet walczących o demokrację i prawa człowieka na Białorusi. Bo wszyscy widzieliśmy, jak kobiety stały się bardziej aktywne i przejęły inicjatywę w bieżącej serii walk z reżimem Łukaszenki.
Czy dostrzega Pan jakieś błędy w sposobie wdrażania tych dokumentów przez poprzednią administrację USA?
Mam tu owszem niewielkie doświadczenie, bo kiedy w 2004 i 2006 r. przyjmowano wcześniejsze wersje ustawy, przynajmniej w 2006 r., byłem zastępcą pomocnika sekretarza stanu USA ds. europejskich i euroazjatyckich. I wówczas byłem odpowiedzialny za sprawy związane z Białorusią. Osobiście odgrywałem rolę w nakładaniu sankcji, ściśle współpracując z wieloma kolegami z Departamentu Stanu i Ministerstwa Finansów. Współpraca Departamentu Stanu z Ministerstwem Finansów była bardzo ważna.
Należy również podkreślić, że bardzo blisko współpracowaliśmy z naszymi europejskimi sojusznikami. Unia Europejska i Stany Zjednoczone ściśle koordynowały nakładanie sankcji.
Wydaje mi się, że wiele zależy od najwyższego kierownictwa. W tamtym czasie mieliśmy poparcie prezydenta George’a W. Busha, sekretarza stanu Condoleezzy Rice, aby obrać twardą pozycję w stosunku do prezydenta Łukaszenki. A „Białoruska ustawa o demokracji” bardzo nam pomogła w tym. Wydaje mi się, że George Kent, który obecnie zajmuje moje ówczesne stanowisko zastępcy pomocnika sekretarza stanu, oraz obecny zastępca sekretarza stanu, Steve Bigen, wykonują dziś świetną robotę. Oboje odwiedzili region, byli w Wilnie, spotkali się ze Swiatłaną Cichanouską, a potem odwiedzili Moskwę. Doceniam ich wysiłki. Niestety, ani sekretarz stanu Pompeo nie wykazywał dużego zainteresowania sprawami dotyczącymi Białorusi, ani prezydent Trump w ogóle o nich nie mówił.
Myślę więc, że mamy do czynienia z inną sytuacją polityczną w Stanach Zjednoczonych, jeśli chodzi o wsparcie na wysokim szczeblu tego, co należy zrobić. I właśnie dlatego przyjęta przez Kongres „Ustawa o demokracji na Białorusi” jest tak ważna. Odzwierciedla ona ponadpartyjne poparcie – a wiecie, że jest to obecnie rzadkość w Stanach Zjednoczonych – poparcie dla Białorusi i sprzeciw wobec tego, co robi reżim Łukaszenki.
Czy oczekuje Pan, że nowa administracja Joe Bidena będzie aktywnie wykorzystywać narzędzia, które daje jej ustawa?
Tak, spodziewam się. Kiedy Joe Biden był kandydatem, a następnie prezydentem elektem, dał jasno do zrozumienia, że demokracja i prawa człowieka będą kluczową częścią jego polityki zagranicznej. Planuje zorganizować szczyt poparcia dla demokracji – być może w przyszłym roku, a może w 2022 roku, w zależności od sytuacji z pandemią koronawirusa. On również zna bardzo dobrze ten region, a dla niego to ważny region. Jako były przewodniczący Senackiej Komisji Spraw Zagranicznych oraz były wiceprezydent ma bogate doświadczenie w tej części świata.
A jego wybór osób na kluczowe stanowiska w polityce zagranicznej, w tym Tony’ego Blinkena jako sekretarza stanu i Jake’a Sullivana jako doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego, pokazuje, że uczyni demokrację i prawa człowieka ważnymi priorytetami. Nie będzie wielkiej tolerancji dla autorytarnych reżimów, takich jak ten brutalny, który obserwujemy w Mińsku. Mam więc nadzieję i optymizm co do zmian w administracji. Ponownie, nie chcę umniejszać wysiłków George’a Kenta i Steve’a Bigena, pochwalam ich ciężką pracę. Potrzebują jednak oni wsparcia na najwyższym szczeblu i myślę, że zrobi to administracja Bidena.
Ustawa wspomina też o roli prezydenta Rosji Władimira Putina we wspieraniu reżimu Łukaszenki. Czy spodziewa się Pan, że Białoruś znajdzie się stosunkowo wysoko w programie rozmów między nową administracją USA a władzami rosyjskimi?
Tak, naprawdę tego oczekuję, bo sytuacja pozostaje niepewna, dzięki Białorusinom, którzy nadal wychodzą na ulice, narażając się na ogromne ryzyko pobicia, aresztowania, torturowania, a nawet w niektórych przypadkach niestety śmierci. Wydaje mi się, że Białorusini trzymają tę kwestię w naszym polu widzenia. I musimy ostrzec Moskwę, że każda interwencja będzie miała bardzo poważne konsekwencje.
Musimy jasno wytłumaczyć, że naród białoruski ma prawo samodzielnie decydować, kto będzie jego przywódcą, i że poparcie Rosji dla Łukaszenki będzie miało również konsekwencje, o czym świadczy ustawa o suwerenności Białorusi.
Uważam, że powinno to znaleźć się w porządku obrad, ale należy też jasno powiedzieć: nie powinno być żadnych porozumień między Moskwą a Waszyngtonem w sprawie Białorusi bez udziału Białorusi. Białoruś powinna mieć prawo głosu we wszelkich negocjacjach, dyskusjach między Stanami Zjednoczonymi a Rosją lub Unią Europejską i Rosją na ten temat. Nie możemy przesuwać figur na szachownicy, zostawiając Białoruś na boku.
Myślę, że to ważna kwestia dla nowej administracji, ale trzeba też być realistą. Nowa administracja będzie musiała zmierzyć się z pandemią, bardzo słabą sytuacją gospodarczą i wieloma wyzwaniami związanymi z polaryzacją polityki amerykańskiej. Dlatego skupienie się na tym może zająć trochę czasu. Ale właśnie z tego powodu prezydent Biden powołuje silny zespół, który przejmie odpowiedzialność, podczas gdy on być może będzie musiał zajmować się innymi ważnymi i pilnymi kwestiami.
Powiedział Pan już, że Białoruś ma do odegrania rolę, zabierania głosu w każdej umowie, która jej dotyczy – na przykład między Stanami Zjednoczonymi a Rosją. Ustawa wymienia Swiatłanę Cichanouską i Radę Koordynacyjną jako prawowitą instytucję dialogu na temat pokojowego przekazania władzy. Jeśli mówimy o głosie Białorusi, czy powinien to być głos Rady Koordynacyjnej i Cichanouskiej?
Myślę, że w okresie przejściowym – tak. Dała ona do zrozumienia, że będzie tylko postacią przejściową, że ogłosi nowe wybory, i że sama nie wystartuje w tych wyborach. Liczę jednak, że w związku z brakiem innych punktów przywództwa będzie ona takim fundamentem. Uważam, że Zachód powinien dawać więcej możliwości Radzie Koordynacyjnej i Cichanouskiej.
Uważam, że reprezentuje ona ruch demokratyczny na Białorusi. Jej mężowi i innym osobom odmówiono w rejestracji jako kandydatów, z których część trafiła do więzienia. Miała odwagę zająć ich miejsce. Powiedziałem też wcześniej, że być może wygrała wybory, sądząc po wielu badaniach opinii publicznej.
Wobec braku innych postaci to ona jest osobą, na której należy się skupić w okresie przejściowym do odejścia Łukaszenki i do czasu, gdy Białoruś nie będzie w stanie przeprowadzić wyborów zgodnych z zasadami OBWE, Biurem Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE. Zasady te są w rzeczywistości „złotym standardem” dla regionu.
Wspomniał Pan już, że po raz pierwszy w tytule nowej ustawy pojawiają się słowa „Suwerenność Białorusi”. Jakimi narzędziami dysponują Stany Zjednoczone, aby powstrzymać Rosję, cytuję – „przed zagrożeniem dla niepodległości, suwerenności i integralności terytorialnej Białorusi”, jak stwierdzono w ustawie?
Myślę, że razem Stany Zjednoczone i Unia Europejska mogą jasno dać do zrozumienia, że na Rosję zostaną nałożone sankcje na dużą skalę, które będą skierowane nie tylko na osoby fizyczne, ale także na banki i inne organizacje. Może to doprowadzić do wykluczenia z Rady Europy, co może nie być tak dużą karą dla Rosji. Została już wydalona po inwazji na Ukrainę, ale potem pozwolono jej wrócić, chociaż wiele krajów protestowało przeciwko temu powrotowi.
Może też doprowadzić do przesunięcia wojsk NATO do granicy z Rosją. Oczywiście nie wzywam do konfrontacji militarnej z Rosją z powodu Białorusi, nie wyślemy wojsk na Białoruś.
Kolejną rzeczą, którą Kreml musi zrozumieć, jest to, że Białoruś w niedawnej przeszłości była albo prorosyjska, albo neutralna wobec Rosji. Ale jeśli Putin chce skierować ludność Białorusi przeciwko Rosji, może wysłać wojska albo w celu wsparcia Łukaszenki, albo do wysłania kogoś na jego miejsce.
To nie jest konkurencja między Zachodem a Rosją. Białorusini muszą mieć prawo i możliwość swobodnego wyboru własnych przywódców i decydowania o własnej przyszłości. Nie możemy sprzeciwiać się możliwości przystąpienia do NATO lub Unii Europejskiej i nie możemy też do tego zmuszać. Nikt nie mówi o wejściu Białorusi do Unii Europejskiej czy NATO. Ale jednocześnie nie ograniczajmy przyszłości Białorusi, dokonując niektórych ustaleń bez jej udziału. O tym powinna zadecydować sama Białoruś w demokratycznym systemie rządów, a nie Moskwa, Waszyngton, Bruksela czy ktokolwiek inny.
Wydaje mi się, że teraz najpilniejszą kwestią jest to, że reżim Łukaszenki musi odejść. Na szeroką skalę narusza prawa swoich obywateli, przeprowadzając surowe represje, tortury, pobicia, nieuzasadnione aresztowania. Dopóki Łukaszenka pozostanie u władzy, Białoruś nie będzie miała dobrej przyszłości. Bez Łukaszenki po raz pierwszy od 26 lat Białoruś będzie miała szansę na taką przyszłość i jednocześnie, mam nadzieję, utrzyma dobre stosunki z Rosją. Białoruś zawsze będzie graniczyć z Rosją. Nie sądzę, żeby ktokolwiek chciał, aby Białoruś lub inny sąsiad Rosji miał z nią wrogie stosunki. Ale dla takich dobrych stosunków Rosja musi również szanować jej suwerenność i integralność terytorialną.
Gdyby nowa administracja zapytała Pana o radę, jakie konkretne sankcje wobec reżimu na Białorusi by Pan zalecił?
Wydaje mi się, że istnieje wiele tak zwanych „portfeli” – ludzi, którzy finansują reżim Łukaszenki. To zarówno Białorusini, jak i ludzie z Rosji. Ale są też powiązania z krajami Zatoki Perskiej. Dlatego uważam, że powinniśmy współpracować ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, a także innymi krajami Zatoki Perskiej, aby zapewnić, że pieniądze z Białorusi i reżimu Łukaszenki nie będą przechowywane w tych krajach.
W przypadku niektórych firm potrzebne są znacznie surowsze sankcje. Problem polega oczywiście na tym, że nie chcemy zaszkodzić Białorusinom. Chcemy zacisnąć pętlę na reżimie. Dlatego jestem zwolennikiem nie tylko sankcji. Musimy także zachęcać pracowników służb bezpieczeństwa, aby spojrzeli w lustro i zdecydowali, czy chcą wspierać ten bezprawny, brutalny reżim, czy chcą być po stronie swoich rodzin, przyjaciół, sąsiadów, współobywateli, dokonać właściwych wyborów i nie używać tych brutalnych metod. A dla tych, którzy nie dokonają właściwego wyboru, muszą nastąpić bardzo wyraźne sankcje.
Osoby finansujące Łukaszenkę – czy to na Białorusi, czy w Rosji – muszą podlegać zachodnim sankcjom.
Mówił Pan już o niekrzywdzeniu Białorusinów sankcjami. Są ludzie, którzy mówią, że najpotężniejszym narzędziem przeciwko reżimowi byłoby odłączenie Białorusi od systemu płatności SWIFT. Inni jednak twierdzą, że byłaby to katastrofa dla Białorusi, zepchnęłaby ją w stronę Rosji i zniszczyłaby białoruską gospodarkę. Co myśli Pan o takim ruchu? I czy może to być narzędziem negocjacji z Rosją, jako zagrożenie dla Rosji, jeśli zdecydują się na aneksję Białorusi?
Kilka lat temu mówiono o odłączeniu Rosji od SWIFT, a reakcja Moskwy, w tym ówczesnego premiera Dmitrija Miedwiediewa, była taka, że jest to równoznaczne z użyciem broni jądrowej przeciwko Rosji w sensie finansowym. Odłączenie Białorusi od SWIFT byłoby również dość radykalnym krokiem.
Nie mówię, że nie powinniśmy dopuszczać takiej możliwości. W porządku obrad powinny znaleźć się wszystkie możliwe opcje. Oczywiście, w ramach zdrowego rozsądku: nie użyjemy siły militarnej.
Same Stany Zjednoczone nie będą w stanie wykluczyć Białorusi ze SWIFT. Inne kraje również muszą się na to zgodzić. Powinniśmy pomyśleć o takiej możliwości. Mamy żądania krótkoterminowe – jak wywrzeć presję na reżim Łukaszenki, aby odszedł i dał Białorusinom realną szansę na wolność. Musimy jednak pamiętać o pytaniu: „Jak szybko możemy cofnąć ten krok?”. Żeby przyszły rząd nie ponosił tego ciężaru konsekwencji odłączenia od systemu bankowego SWIFT.
Dotyczy to również sankcji wobec białoruskich firm. Musimy być ostrożni. Chcemy być precyzyjni, szybcy, ale chcemy również móc szybko znieść te sankcje, jeśli nastąpią zmiany, aby rząd przejściowy i przyszły rząd nie poniosły ciężaru takich sankcji. Mamy więc potrzeby krótkoterminowe, ale jednocześnie musimy myśleć o perspektywie średnio- i długoterminowej.
Chciałbym jednak doprecyzować: czy może to być wykorzystane w negocjacjach z Rosją, aby zapobiec teoretycznemu, ale niebezpiecznemu scenariuszowi, jeśli zapadnie decyzja o aneksji Białorusi? Że jedną z opcji byłoby odłączenia od systemu SWIFT?
Po pierwsze, nie chciałbym, żebyśmy ogłosili wszystko, co możemy zrobić. Ta część mnie chce, żebyśmy mieli otwarte różne możliwości. Ale z drugiej strony chcemy bardzo jasno powiedzieć Moskwie, co może się stać, jeśli sytuacja będzie się utrzymywać, pogarszać lub zobaczymy rosyjską interwencję. Są inne sankcje, które możemy nałożyć bez wykluczania Białorusi ze SWIFT …
Nadal mam na myśli odłączenie Rosji od SWIFT, jeśli zdecydują się na aneksję Białorusi.
A, odłączenie Rosji od SWIFT. Oczywiście. Dyskutowano o tym po nielegalnej aneksji Krymu przez Rosję i inwazji na ukraiński Donbas. Gdyby Rosja powtórzyła to z Białorusią … Oczywiście powinna to być jedna z możliwych odpowiedzi. Szczerze mówiąc, jeśli Rosja by to zrobiła, powstaje pytanie: ile jeszcze krajów powinna najechać Rosja, aby Zachód mógł podjąć naprawdę poważne działania?
Nie chcę umniejszać skali sankcji po inwazji na Ukrainę. Ale nic nie zrobiliśmy, gdy Rosja najechała Gruzję w 2008 roku. Byłem wtedy w rządzie. Myślę, że niestety odegrało to rolę w decyzji Putina o wejściu na Ukrainę w 2014 roku.
Jeśli Rosja zrobiłaby coś podobnego na Białorusi, a my nie podjęlibyśmy zdecydowanych kroków, to nie jest jasne, co mogłoby nas zmusić do podjęcia takich kroków, jak na przykład wyłączenie SWIFT. Gdyby jednak tak się stało i Putin zdecydował się na inwazję na Białoruś, należałoby nałożyć na niego sankcje osobiście.
Jeden kraj to już dużo. A trzy kraje to już przesada, wymaga to najsurowszej odpowiedzi. W przeciwnym razie Putina nic nie powstrzyma – będzie myślał, że wszystko ujedzie mu na sucho: najeżdżanie sąsiednich krajów, ingerowanie w ich sprawy wewnętrzne, określanie ich przyszłości, zamiast pozwalać ludziom decydować o własnej przyszłości.
Jest Pan jednym z autorów ostatniego artykułu w magazynie Foreign Policy, w którym mowa o zwolnieniach z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i innych białoruskich organów ścigania. Cytuję z artykułu: „Zachęcanie do dezercji ze strony sił bezpieczeństwa Łukaszenki daje największe szanse na rzeczywistą zmianę na Białorusi”. Ale w tak represyjnym reżimie koszt dezercji może być bardzo wysoki. Jakie widzi Pan sposoby zachęcania do takiego odejścia ze struktur?
To nie jest łatwe. Chcielibyśmy, aby ludzie ze służb bezpieczeństwa zrozumieli, że wspierają nielegalnego przywódcę. Musimy też zrozumieć, że Łukaszenka, pomimo ograniczeń swoich zasobów, dba o to, by służby bezpieczeństwa otrzymywały pieniądze i wszelkie inne niezbędne rekompensaty, by utrzymać ich po swojej stronie.
Myślę, że powinna istnieć oferta wsparcia finansowego dla tych, którzy uznają, że mają już dość. Być może będą musieli opuścić kraj samodzielnie lub z rodzinami. W takim przypadku będą potrzebować pomocy w przeprowadzce.
Podejmowane są próby udokumentowania popełnionych zbrodni, tak aby sankcje były skierowane przeciwko osobom zaangażowanym w łamanie praw człowieka. Jest to kombinacja różnych kroków – pokazanie, że za udział w łamaniu praw człowieka będzie trzeba zapłacić, ale przy tym można uzyskać pomoc i wsparcie, jeśli dokona się właściwego wyboru. Może to pomóc kontynuować powolne, ale nieustanne odchodzenie ze służb bezpieczeństwa.
Widzimy, jak ludzie z prokuratury i innych organów ścigania decydują, że nie po to wstąpili do służb. Każe się im, aby bili swoich współobywateli, być może swoich przyjaciół i sąsiadów, a nawet krewnych. Mam nadzieję, że obudzi się ich sumienie i zdadzą sobie sprawę, że nie warto robić czegoś, by wesprzeć bliskiego bankructwa, skrajnie niepopularnego, nielegalnego władcę.
Nie po to wstąpili do służb. I mogą mieć dużo lepszą przyszłość, jeśli dokonają właściwych wyborów, zrezygnują ze służby, sprzeciwią się nielegalnym i bezprawnym rozkazom i zobaczą, że mają poparcie zarówno Zachodu, jak i białoruskiej diaspory. Myślę, że możemy współpracować, aby wspierać taki rozwój wydarzeń.
Moje ostatnie pytanie: co by Pan powiedział tym ludziom na Białorusi, którzy nadal ryzykują zdrowiem, pracą, a czasem życiem, kontynuując protesty na różne sposoby?
Postrzegam ich jako bohaterów, którzy inspirują innych teraz, gdy demokracja na całym świecie jest zagrożona, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Widzimy jak państwa autorytarne, Rosja i Chiny, próbują stłumić ruchy demokratyczne. Ale jednocześnie widzimy pozytywne zmiany w różnych miejscach. Ludzie w Hongkongu zasługują na wielki szacunek za to, co próbują robić w bardzo trudnych warunkach. Obecnie sytuacja w Hongkongu nie wygląda dobrze, ale wierzę, że nadejdzie dzień, w którym zwycięży ich ruch wolnościowy. W Sudanie widzieliśmy obalenie dyktatora, który był u władzy przez długi czas. To samo w Algierii. A teraz Białoruś.
Białorusini muszą zrozumieć, że Europa nie będzie pełna i wolna, dopóki Białoruś nie będzie fragmentem tej układanki. A Białorusini zasługują na wielki szacunek za to, co robią. To prawdziwi bohaterowie, niezwykle odważni. Dlatego tak ważny jest „Akt o demokracji, prawach człowieka i suwerenności Białorusi”. Bo on pokazuje, że pomimo wszystkich problemów i obaw, jakie mamy w Stanach Zjednoczonych, Kongresowi USA – zarówno Republikanom, jak i Demokratom – udało się uchwalić ten akt w ramach pakietu legislacyjnego, aby pokazać wsparcie USA dla narodu białoruskiego i jego walki z dyktatorem Alaksandrem Łukaszenką.
Mam nadzieję, że rozumieją, iż jest duże wsparcie dla tego, co robią. I są źródłem inspiracji w trudnych czasach na całym świecie, kiedy ludzie stanęli w obliczu pandemii. Białorusini też zetknęli się z pandemią – ich przywódca mocno oszukał ich w sprawie pandemii i z tego powodu również ma na rękach krew. Ale Białorusini zdecydowali, że mają dość. 26 lat to więcej niż wystarczająco. Białorusini chcą żyć w wolnym społeczeństwie, chcą suwerenności i poszanowania ich integralności terytorialnej, chcą być normalnym krajem europejskim. I to jest naprawdę inspirujące.